sobota, 21 marca 2015

Łzy majorkańskich aniołów

Białe, kremowe, szare, czarne i szampańskie. Tyle jest odcieni majorkańskich pereł.
Wyglądają jak prawdziwe, są ciężkie - jak prawdziwe, różnej wielkości i różnego owalu. Cudownie błyszczące. Doskonałe w swej niedoskonałości.

Według legend pierwsze perły nazywane były łzami aniołów. Pewnie dlatego w naszej kulturze są symbolem płaczu i łez osoby obdarowanej. Dla odmiany w krajach arabskich perły to szczęście, mądrość i bogactwo. Perły “Majorica” to niestety nie dary natury ale w całości wytwór ludzkich rąk. Wytwarzane są ze szklanych i plastikowych kulek, pokrywanych najczęściej esencją perłową lub masą bizmutową. Cienkie warstwy układane są wielokrotnie. Dzięki octanowi celulozy i celuloidu koraliki otrzymują wspaniały i niepowtarzalny połysk.

Moja córcia dostała taką perełkę w prezencie
Cały proces tworzenia można zobaczyć w fabryce w Manacorze: rzędy koralików w trakcie nakładania kolejnych warstw, wypalanie dziurki, segregacja pod kątem koloru i wielkości i oczywiście układanie sznurów pereł. Kto był w fabryce “Majorica” ten widział pracę niemal taśmową. Między kolejnymi stanowiskami pracy ulokowane są - a jakże - stoiska z gotowymi wyrobami jubilerskimi. Kolejne piętro to już jeden wielki sklep.

Perły z Majorki są niewątpliwie piękne, urokliwe i zawsze otoczone najlepszym kruszcem. Oglądając te cudeńka można zapomnieć, że są od początku do końca sztuczne. Tylko dlaczego są tak nieprzyzwoicie drogie?
Duuuuuży sklep, duuuuużo biżuterii i duuuuużo ludzi
Niestety, po wizycie w tym miejscu, magiczny czar majorkańskich pereł trochę pryska. Dla mnie stały się po prostu plastikowymi koralikami. Jeżeli więc są one dla was, podobnie jak były dla mnie, trochę magicznym symbolem Balearów, to raczej zastanowiłabym się nad wizytą w tym miejscu, a na zakupy można wybrać się do firmowych sklepów, których na wyspie jest bardzo dużo. I jeszcze jeden zabobon naszych babć: perły jako prezent podobno przynoszą nieszczęście. Według tradycji każdy, kto chciałby zostać szczęśliwym posiadaczem pereł, powinien kupić je sobie sam. Przyniesie mu to szczęście na długi czas.

P.S. Podczas zakupów uważajcie na “perły” z czeskiego Jablonexu. Dużo ich na wyspie. Sprzedawane są zawsze po okazyjnej cenie. W tym przypadku nie ma okazji. Jak chcecie mieć na pamiątkę prawdziwy kawałek Majorki, kupujcie tylko w firmowych sklepach. Cena oryginalnych pereł “Majorica” jest bardzo podobna w każdym salonie.

piątek, 6 marca 2015

Wszystko zaczyna się od cortado

Nie wyobrażam sobie dobrego początku dnia na Majorce bez wypicia cortado.
Pyszny smak mocnej kawy z odrobiną mleka. We Włoszech byłoby to zapewne espresso mocchiato. Ale to nie to samo.


Sposobów przyrządzania tej kawy jest przynajmniej kilka:
  • może być mleko spienione lub skondensowane albo oba naraz
  • może być kawa do mleka lub mleko do kawy
  • a może być mleko-kawa-mleko
Ilu ludzi, tyle wariacji. Jedno jest pewne, najlepiej smakuje z lokalnej kawiarenki czy bistro.


Mam takie swoje ulubione miejsce w Santa Maria del Cami, gdzie cortado smakuje jak nigdzie indziej. To taki mały lokal ze stolikami na chodniku, tuż przy samej ulicy.
Podawane jest w małej szklaneczce, jak przystało na lokalny bar.


Co jest sekretem tej kawy? Zawsze, jak zamawiam cortado, podglądam jak jest przygotowywane. Póbowałam nieraz zaparzyć sobie takie w Polsce, by przywołać trochę majorkańskiego słońca. Wychodzi mi nie ten smak, nie ten aromat, nie to cortado. Znalazłam więc jeszcze jeden składnik, dla mnie chyba najważniejszy - miejsce - tamto powietrze, zapachy wokół, słońce (lub mniej słońca, jak za chmurami). I dopiero to sprawia, że można się w pełni skupić na tej małej filiżance smaku.
W bardzo upalne dni super smakuje cortado con hielo. Dostajemy wtedy klasyczne cortado z drugą szklanką wypełnioną kostkami lodu. Samemu przelewa się gorącą kawę do lodu.
Polecam spróbować.


I mam swój ulubiony majorkański kawowy rytuał. Najpierw przyglądam się delikatnej, małej piance na brzegach, potem powoli podnoszę filiżankę, by poczuć pełnię głębokiego aromatu. Mały łyk cortado i ten kawiarniany stolik staje się moim osobistym, prywatnym kawałkiem Majorki.

Ale do tego potrzebny jest święty spokój, którego tam akurat nie brakuje.

środa, 4 marca 2015

Trochę tu mieszkam a trochę nie mieszkam

Co mnie ciągnie na tę wyspę? Milion dużych i małych przyjemności. Bo na Majorce tak się żyje. Wbrew pozorom Majorka to nie tylko lazur wody, błękit nieba oraz niezliczona ilość kawiarni, dyskotek, hoteli i tłumu turystów. 
Ciągle odkrywam ją jakby na nowo, przez wydeptywanie swoich ścieżek, dumaniu na “swoich” ławeczkach... To szum wiatru w gajach oliwnych, aromat lokalnego wina i smak prawdziwej paelli. To czerwony kolor nagrzanej ziemi i i biały od płatków kwitnących migdałowców.
To na Majorce poznałam urok świeżo zerwanych migdałów i pomarańczy tak soczystych, że nie sposób im było się oprzeć. Nie raz, z pełnym rozmysłem,  gubiłam się w wąskich uliczkach małych miasteczek, wygrzewałam kości na kamiennych plażach i godzinami przesiadywałam przy wyjątkowym cortado, gapiąc się na toczące się wokół mnie codzienne życie, by choć przez chwilę być jego częścią.
Najpiękniejsze w poznawaniu nowych miejsc jest dla mnie poczucie przynależności do nich, a nie bycie tylko turystą-intruzem, który zakłóca całe piękno danej chwili, ład i urok. 
Gdy jestem w Polsce tęsknię za jej zapachem, kolorem, gorącem i świętym spokojem, który emanuje od każdego niemal mieszkańca wyspy. Na Majorce jestem u siebie.